Praktyczne wskazówki – Komunia duchowa zakłada trzy akty: akt wiary w realną obecność Jezusa Chrystusa w Eucharystii; akt miłości skierowanej ku Jezusowi oraz akt pragnienia osobistego spotkania z Jezusem. Słowa, którymi zapraszamy Pana, powinny być proste, szczere, żarliwe.
Spowiedź (lub rozmowa duchowa) w języku polskim, angielskim, francuskim. środa, czwartek, piątek: g. 15.00 – 17.00. piątek: 20:00 – 22:00. w sierpniu kościół jest zamknięty konfesjonale przy prawym wejściu do kościoła, w języku polskim, angielskim, francuskim
O Środzie Popielcowej rozpoczynającej Wielki Post rozmawiamy z księdzem Andrzejem Maślejakiem, proboszem Parafii Miłosierdzia Bożego w Lombard. Zaprasza Joanna Trzos i Łukasz Dudka. Podcast „Dziennika Związkowego” powstaje we współpracy z radiem WPNA 103.1 FM ← → x × Previous Next
A zatem, gdy Paweł mówi: "Ale zdolność nasza jest z Boga, który też sprawił, żeśmy mogli się stać sługami Nowego Przymierza, nie litery, lecz Ducha: litera bowiem zabija, Duch zaś ożywia" , „literą" nazywa zmysłową interpretację Pisma, „Duchem" zaś interpretację rozumową (!).
Rozmowa z księdzem. Spirytyzm stawia sobie za cel zwalczanie braku wiary i jego zgubnych konsekwencji, dając oczywiste dowody istnienia duszy i przyszłego życia; kieruje się więc do tych, którzy w nic nie wierzą, albo którzy wątpią, a ich liczba jest ogromna, zdaje sobie pan z tego doskonale sprawę; ci, którzy wyznają jakąś
7 lipca – rozmowa z Ks. Wicerektorem (Kuria Diecezji Bielsko-Żywieckiej w Bielsku-Białej przy ul. Żeromskiego 5-7) 2. Egzaminy (dla obu diecezji) 10 lipca 2023 godz. 10.00 (Kraków, ul. Podzamcze 8) Termin wrześniowy 1. Złożenie dokumentów i rozmowa wstępna. Archidiecezja Krakowska. do 14 września – złożenie dokumentów i rozmowa
. Karo92. Ksiądz czy zakonnica to też tylko ludzie. Rozumiem, że jesteś wierzący, ale wierzysz chyba w Boga, a nie w to, że w/w mogą pomóc Ci bardziej niż osoba nieduchowna. No chyba, że chodzi o objawienie Maryi na ścianie. Jeśli wierzysz w Boga, szukaj odpowiedzi w modlitwie, a nie zawracaj sobie głowy szukaniem pomocy duchowej w necie. To trochę przypomina inne usługi "pomocowe". Nie będziesz wiedział, kto jest po 2 stronie. Otworzysz się przed obcym a w zamian możesz dowiedzieć się od niego paru banałów, które są w każdej książce religijnej. Jeśli jednak się upierasz, spróbuj we wspólnocie Dominikanów, najlepiej w jakimś ich duszpasterstwie (akademickim itp.). Oni zwykle nie mają tam takich klapek na oczach i może dowiesz się coś sensownego. Choć jeśli nie znalazłeś odpowiedzi w rozmowie z samym Bogiem, to wątpię, by facet w kiecce zbliżył Cię do tej odpowiedzi. Powodzenia. Cytuj
Ksiądz Ignacy Soler urodził się w Alcañiz, w Hiszpanii. Na Uniwersytecie Complutense w Madrycie ukończył studia matematyczne. Stopień naukowy doktora nauk teologicznych uzyskał na Uniwersytecie Navarry w Pamplonie. W 1981 został wyświęcony na kapłana prałatury personalnej Opus Dei. Od 1994 mieszka w Polsce. Pisze dla ekai oraz prowadzi blog „Strefa myśli”. ⁃ Dlaczego Opus Dei? ⁃ Ks. Ignacy Soler: Opus Dei to Dzieło Boga czy także Praca Boga, a więc sama nazwa wskazuje, że to nie dzieło tylko ludzkie, ale boskie. Jestem przekonany, że tak jest. Widzę dzień po dniu boski charakter tego przedsięwzięcia. Zresztą stolica święta erygując Dzieło jako Prałaturę Personalną napisała, na bulla „Ut sit”, że Opus Dei zostało założone w Madrycie w dniu 2 października 1928 roku przez św. Josemarię Escrivę „pod wpływem natchnienia Bożego, aby się stało mocnym i skutecznym narzędziem zbawczego posłannictwa Kościoła dla życia świata”. ⁃ Jaki był święty Josemaria Escriva? Podobno chodziliście razem na herbatę. ⁃ Ks. Ignacy: Nie, niestety. Nigdy nie miałem okazji pić herbaty z Założycielem. Poznałem go, ale zawsze w rodzinnych spotkaniach - wielkich i małych. Oprócz tego wątpię, że św. Josemaría pił herbatę, ponieważ we Włoszech, jak w Hiszpanii, pije się raczej kawę. Herbatę tylko wtedy, kiedy człowiek choruje. ⁃ Kiedy poznał ksiądz założyciela Dzieła? ⁃ Poznałem Założyciela w Madrycie w dniu 24 października 1972 w szkole Tajamar na spotkaniu z młodzieżą. ⁃ ⁃ W tym miejscu ksiądz Ignacy rozpoczyna niezwykłą opowieść: ⁃ Zaprosiłem na to spotkanie mojego przyjaciela. Do dzisiaj mam z nim kontakt. Nazywa się Jose Luisa. Półtora roku wcześniej prosiłem o przyjęcie do Dzieła. Byłem ciekawy jak wygląda i przemawia Założyciel. W tamtych czasach nie było przecież filmów ani możliwości nagrywania głosu. Pamiętam, że znaleźliśmy się w wielkiej sali, istniejącej do dzisiaj, podobnej do teatru. Było nas około tysiąca młodych ludzi. Nasz Ojciec (tak zwracaliśmy się do naszego Założyciela w Dziele) był bardzo naturalnym człowiekiem, całkiem normalnym księdzem. Bardzo otwarty i sympatyczny. Zauważyłem, że mówi o Bogu i o prostych rzeczach takim samym tonem głosu. Padały różne pytania. Pamiętam, że obok mnie ktoś, szczęściarz, sięgnął po mikrofon i zadał takie pytanie: ⁃ Ojcze, jaką cnotę ludzką najbardziej Ojciec ceni? ⁃ Odpowiedź była szybka i konkretna. Św. Josemaría miał dar trafiania do ludzi: ⁃ Lojalność! W tym czasie niewierności wobec Chrystusa i Kościoła trzeba być lojalnym, jak żołnierz na warcie. I, aby być lojalnym, bądźmy szczerzy, miłujmy prawdę i mówmy całą prawdę. Wróciłem do domu pełen zapału. Niektórzy mówią, że w pobliżu Założyciela Opus Dei czuli, że świętość jest łatwa. Ja tego nie potwierdzam. Obok niego czułem, że świętość jest atrakcyjna, że świętość jest możliwa, że jest moim wezwaniem, ale, że łatwa nie jest. Wróciłem do domu i porozmawiałem z rodzicami. Moja mama była przeciwna Dziełu. Dla zrozumienia sytuacji trzeba wyjaśnić, że jeden z moich braci, też należący do Dzieła, mając 18 lat odszedł z domu rodziców i zamieszkał w ośrodku Opus Dei. Dla mamy mającej dziewięcioro dzieci nie było sprawą łatwą pozwolić, aby syn opuścił dom rodzinny w tak młodym wieku. Miała za to żal do Dzieła (ja teraz potrafię to wspaniale zrozumieć). Powiedziałem moim rodzicom: ⁃ Powinniście koniecznie poznać Założyciela! Jutro jest spotkanie dla rodziców i mam wejściówki dla was. Nalegałem i w końcu powiedzieli: ⁃ Dobrze, idziemy. Mnie tam nie było, ponieważ to było spotkanie tylko dla małżeństw. Kiedy wrócili do domu zapytałem: ⁃ No i jak poszło? Moja mama odpowiedziała: ⁃ Ten ksiądz jest świętym. Możecie zrobić, co chcecie. ⁃ I faktycznie, od tego momentu już nie miałem żadnych problemów. W dniu kanonizacji Założyciela 6 października 2002 r. uczestniczyłem razem z mamą, z dwoma braćmi i siostrą w tej piękniej ceremonii na placu Św. Piotra. Od 9-ego do 15-ego kwietnia 1974 r. byłem w Rzymie na międzynarodowym kongresie UNIV (około pięciu tysięcy studentów) podczas wielkiego tygodnia. Tam uczestniczyłem w dwóch spotkaniach z Założycielem i byłem pod wrażeniem, w jaki sposób mówił o miłości, jaką mamy żywić dla Papieża. W środę mieliśmy z Papieżem audiencję na auli, która wtedy nazywała się „Nervi”. Uczyniłem coś wyjątkowego. Wszedłem na krzesło i na barierę. Na wysokości prawie dwóch metrów od ziemi wyciągnąłem rękę, by dotknąć Papieża. Ryzykowałem upadek po to, by uścisnąć dłoń Papieża Pawła VI, którego właśnie niesiono na krześle gestatorii. Powiedziałem do niego: - Jesteśmy z tobą! To nie była sprawa łatwa, jak później ze św. Janem Pawłem II, który był tak dostępny i dotykalny. 18 maja tego samego roku znowu byłem ze św. Josemaríą w Akademiku Montalbán w Madrycie. W tym spotkaniu było nas około stu osób, wszyscy studenci należących do Dzieła. Byłem wtedy na drugim roku matematyki na Uniwersytecie Complutense. Pamiętam wiele rzeczy, ale teraz tylko chciałbym przypomnieć jedną anegdotę. Było to spotkanie, gdzie padały różne pytania. Na tym spotkaniu dało się odczuć rodzinną atmosferę. Było to bardzo sympatyczne, naturalne, radosne. Jak dobrze człowiek się czuje w obecności świętego! Podczas tego spotkania w trakcie rozmowy Założyciel zamilkł. Zrobił przerwę, patrząc na nas w ciszy. Patrzył na mnie i na każdego z nas. Trwało to może minutę, czy dwie, nie pamiętam już jak długo, po czym powiedział: - Czy wiecie dlaczego tak bardzo was kocham? Ponieważ widzę w każdym z was młodego Chrystusa. Ta odpowiedź daje według mnie klucz do zrozumienia tego świętego. On widział Chrystusa w każdym człowieku. Miłował Chrystusa i ludzi do szaleństwa. 31 maja 1975 r., także w Akademiku Montalbán, przy ulicy Diego de Leon w Madrycie, udzielił nam swojego błogosławieństwa. Josemaria jeździł samochodem na lotnisko Barajas. Za nim jeździłem samochodem również ja i pięciu moich kolegów. Chcieliśmy być blisko tego człowieka. Cały czas trzymaliśmy się razem, tuż za nim. Założyciel pozdrawiał nas wiele razy. Kiedy wchodził na lotnisko, to my też razem z nim. Założyciel wysiadał z samochodu i my też wysiadaliśmy ze swojego. Wszystko po to, aby być blisko świętego! Słyszałem wtedy, jak przywitał się z parą małżonków należących do Dzieła. Oni mówili: ⁃ Ojcze, Ojciec musi dbać o siebie. Potrzebujemy Cię! Na co Ojciec odpowiedział: ⁃ Tak, ale z nieba też bardzo mogę wam pomagać! ⁃ Potem Założyciel wsiadł do mikrobusu, który zawiózł nas do samolotu lecącego do Rzymu. Ulokowałem się u jego boku. Patrzył na mnie intensywnie. To trwało nie sekundy, ale całe minuty! Nic nie mówił. Słowa były zbędne. Czułem moc jego modlitwy. Wiem, że prosił Pana Boga, aby ten młodzieniec, czyli ja, był dobry i wierny. ⁃ To przepiękna historia! Bardzo księdzu dziękuję. Odważę się jeszcze zapytać o sprawy nieco kontrowersyjne. Krążą plotki (jak to w życiu bywa), że w Opus Dei są sami politycy, biznesmeni i „grube ryby”. Słowem „elita”. Kto właściwie może należeć do Opus Dei? ⁃ Ks. Ignacy: Opus Dei nie jest i nie może być elitarne, ponieważ należy do Kościoła Katolickiego, co oznacza powszechne, dla wszystkich. Chrystus jest zbawicielem dla wszystkich ludzi, bogatych i biednych, zdrowych i chorych. Więcej mogę powiedzieć. Dzieło rozpoczęło się wśród biednych i chorych w robotniczych dzielnicach Madrytu. Również młody kapłan Josemaría dużo pracował z dziećmi (w jednym tylko roku przygotowywał do I Spowiedzi i do I Komunii ponad tysiąc dzieci), pochylał się nad chorymi i umierającymi. Już na samym początku, w latach trzydziestych, Założyciel rozumiał, że trzeba docierać do wszystkich ludzi i różnych warstw społecznych. Dlatego zapragnął rozpocząć Dzieło ze studentami, z młodymi ludźmi. Elita jak najbardziej nas interesuje. Ludzie z uniwersytetu i kultury, ze świata polityki i ekonomii mogą mieć więcej wpływu na chrześcijańskie ukształtowanie społeczeństwa i świata. Chcemy, aby Chrystus (nie Kościół, nie kapłan) był obecny we wszystkich działalnościach ludzkich, a tam, „na górze” ludzie świeccy mają, podobnie jak w rodzinie, swoją niekończącą się misję. ⁃ Opus Dei to inaczej Prałatura personalna. O co tak naprawdę chodzi? W prawie kanonicznym czytamy: Kan. 296 - Na podstawie umowy zawartej z prałaturą, świeccy mogą się poświęcić dziełom apostolskim prałatury personalnej; sposób zaś tej organicznej współpracy a także główne obowiązki i prawa z nią złączone, winny być odpowiednio określone w statutach. Czy mógłby nam ksiądz przybliżyć pojęcie Prałatury? ⁃ Ks. Ignacy: Trzeba odróżnić charyzmat od hierarchii. Kościół jest charyzmatyczny, ponieważ Duch Święty go prowadzi, ale jest także hierarchiczny, ponieważ istnieje porządek ustanowiony przez sakrament święceń. Jest biskup i kapłan ustanowiony przez Chrystusa, Piotr i kolegium apostołów. ⁃ To prawda. ⁃ Ks. Ignacy: Charyzmat Opus Dei, inaczej mówiąc duchowość, to naśladować Chrystusa w codziennym życiu. Opus Dei istnieje od 1928 r. Jego zadaniem od samego początku było szerzenie idei świętości wśród szerokich grup wiernych, a równocześnie kapłanów diecezjalnych. Fundamentem całej misji Opus Dei jest chrzest, który oznacza wezwanie, powołanie do świętości i do apostolatu. Ale w momencie, gdy Opus Dei powstawało, pod koniec lat 20-tych XX w., idea powszechnego powołania do świętości wcale nie była ideą popularną i akceptowaną. Przeciwnie. Myślano wtedy o świętości w kategoriach wybrania, czegoś przeznaczonego w zasadzie głównie dla zakonników, czy kapłanów. Misja Opus Dei była czymś zupełnie nowym. Warto pamiętać, że Prałatura Personalna należy do struktury hierarchicznej Kościoła. Każda z Prałatur może mieć inną formę, zgodnie ze statutami, które przyjmuje Stolica Apostolska. Występują też pewne elementy wspólne. Na czele Prałatury stoi prałat, inkardynowani są do niej prezbiterzy i diakoni. Do Prałatur należeć też mogą osoby świeckie, które na skutek dobrowolnie podjętej decyzji wchodzą w ścisły związek z dziełem Prałatury. Świeccy ci, będący częścią Prałatury, zachowują również swoją przynależność do diecezji. Trzeba koniecznie podkreślić, że Prałatura Personalna nie jest diecezją. W żaden sposób też nie zajmuje miejsca diecezji, ani nie podejmuje działalności poza nią. Prałaturę rozumieć należy raczej jako ofertę duszpasterską dla wspólnoty lokalnej, której przewodzi biskup. Dlatego wszelka działalność Prałatury Personalnej musi być ściśle związana z jego posługą. Jest też w znacznym stopniu od niego zależna. ⁃ W czasie dnia skupienia mówił ksiądz o tym, że członkowie Opus Dei nie głoszą napuszonych „przemów” z ambony. Mówią zwyczajnie, normalnym tonem, bez teatralnego patosu. Członkowie Opus Dei mają być zwyczajnymi ludźmi. ⁃ Ks Ignacy: Można powiedzieć, że charyzmat Opus Dei to normalność, znalezienie własnej tożsamości w życiu codziennym. Często mamy skłonność do myślenia, że być chrześcijaninem to iść do Kościoła, uczestniczyć w nabożeństwach, pomodlić się. Te rzeczy należą do życia chrześcijańskiego, ale nie są najważniejsze. Fundamentem życia chrześcijańskiego jest naśladować Chrystusa w życiu codziennym. Człowiek odnajduje się jako chrześcijanin kiedy pracuje tak jak Chrystus, kiedy widzi Chrystusa w członkach własnej rodzinny, gdy każdego człowieka traktuje z serdecznością, z uprzejmością, z miłością, tak jak to robił nasz Mistrz. Tylko wtedy Eucharystia staje się prawdziwą adoracją i prawdziwym centrum naszego istnienia: wydarza się liturgia życia codziennego. ⁃ Czy Opus Dei w Hiszpanii różni się od tego w Polsce? Może Hiszpanie są bardziej spontaniczni, radośni i otwarci? Jak rozwija się dzieło poza granicami Polski? ⁃ Ks. Ignacy: Polacy są różni od Hiszpanów. To naturalne jak krajobraz, pogoda, czy kuchnia. Opus Dei w każdym kraju ma swoje własne warstwy, ale duch jest ten sam. Wspólnoty Kościoła Katolickiego są różne w każdym kraju, ale duch jest ten sam, ta sama jest wiara. W każdym kraju, gdzie długo przebywałem (Hiszpania, Włochy, Polska) czułem się jak we własnym domu. ⁃ Uświęcamy się przez pracę. To proste i prawdziwe. Bardzo charakterystyczne dla Dzieła. ⁃ Ks. Ignacy: Uświęcanie pracy zawodowej leży u podstaw ducha Opus Dei. "Pracę należy przemieniać w modlitwę" - mówił św. Josemaría, dodając: „Dla większości ludzi być świętym znaczy uświęcać swoją pracę, uświęcać się w pracy oraz uświęcać innych pracą, i w ten sposób znajdować Boga na drodze swego życia” Pani Lechner z Chicago należąca do Dzieła twierdziła: „Nikt poza mną nie może być dobrą matką dla moich dzieci”. Święty Josemaría powiedział, że wszystkie kobiece prace, czy to w domu, czy w biurze są ważne. Całkowicie się z tym zgadzam. Idea uświęcenia pracy pomaga mi patrzeć z nowej perspektywy na większość doczesnych zadań. Na przykład sprzątanie łazienki dla rodziny. Trud nigdy nie idzie na marne. Nic nie przekreśli pracy jeśli uczyni się z niej modlitwę, bo człowiek zyskuje wiekuistą zasługę. ⁃ W trudnych czasach, gdy nie każdy może przyjąć Komunię z powodu przeróżnych powikłań osobistych, rodzinnych, Opus Dei namawia do Komunii duchowej. ⁃ Ks. Ignacy: Św. Augustyn pisze, że nikt nie przyjmie Eucharystii bez adoracji. Kościół zawsze zachęcał do zdumienia wobec tej wielkiej tajemnicy naszej wiary i do wielkiego szacunku. Już św. Paweł pisze w liście do Koryntian: „kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej . Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije”. Poważna sprawa. Uczestnicząc w formacji Dzieła na początku lat siedemdziesiątych uczyłem się tam, jako nastolatek, modlitwy myślnej czyli rozważania lub medytacji. Uważam do dnia dzisiejszego, że to bardzo ważna rzecz: uczyć się modlitwy. Również tam zapytali mnie czy wiem co to jest komunia duchowa? Wiedziałem teoretycznie, ale praktycznie nie miałem pojęcia. Uczyli mnie powtarzać tą modlitwę, której uczył się św. Josemaría jako dziecko przygotowując się do I Komunii w 1912 r., a mianowicie: „Komunia duchowa: Pragnę Cię przyjąć, Panie, z tą samą czystością, pokorą i pobożnością z jaką przyjęła Cię Twoja Najświętsza Matka, z duchem i żarliwością świętych”. Pewien kapłan w czasie uroczystości I Komunii zapytał dzieci, co jest ważne w tym dniu. Jedno z dzieci odpowiedziało: Komunia duchowa! Byłem zdziwiony odpowiedzą tamtego księdza:”Kiedy dziś będziesz przyjmował Pana Jezusa w sakramencie, Komunia duchowa nie ma znaczenia”. Myślę, że tamten ksiądz nie rozumiał, jakie znaczenie ma Komunia duchowa. Dlatego powtarzanie modlitwy, jak robił to św. Josemaria, to najlepszy sposób, by godnie przyjąć Pana Jezusa. Komunia duchowa to modlitwa dla tych, którzy przystępują do Komunii po raz pierwszy i po raz kolejny. Co do pani pytania, trzeba powiedzieć, że Synod Nadzwyczajny o rodzinie, który odbywał się ponad rok temu miał dyskusję na ten temat. Nie było w tym temacie zgody. Rzeczywiście to przykre, jak wiele rodzin jest rozbitych i wiele osób żyje w sytuacjach określanych przez Kościół jako nieregularne. Idea podstawowa: Kościół nikogo nie wyrzuca na zewnątrz. Kościół, tak jak jego Założyciel – Pan Jezus - jest bogaty w miłosierdzie. Niektórzy zaproponują tym, którzy nie mogą przyjąć sakramentalnego Ciała Chrystusa, żeby przyjęli Komunią duchową. Niektórzy ojcowie synodalni zwracali uwagę, że prawdziwe pragnienie przyjęcia Chrystusa - również duchowo – już nosi w sobie żal za grzechy. Mieli rację. Inni stwierdzili, że każdy człowiek, każdy grzesznik, powinien mieć w swoim sercu pragnienie Boga, pragnienie Chrystusa, pragnienie Eucharystii. Tego pragnienia nie wolno ograniczać. ⁃ Duch wyrozumiałości i umiejętność współżycia z bliźnimi to cechy charakterystyczne członków Dzieła. Święty Josemaría zawsze podkreślał, by żyć pięknie pośrodku świata... ⁃ Ks. Ignacy: Osoby, które żyły blisko św. Josemaríi zawsze podkreślały jego radość życia, iskrę dobrego humoru. Święty potrafił uprzyjemnić życie domowników. W latach trzydziestych pisał, że nikt nie dostał zadania, by umartwiać innych. Sam walczył, żeby zawsze być uśmiechniętym i radosnym, w ten sposób radować innych. Zawsze szczęśliwy, by uszczęśliwiać innych. Uważam uprzejmość za pierwszy wyraz bycia chrześcijaninem. Jak witamy się z ludźmi, jak życzymy im miłego dnia lub pozdrawiamy: to jest pierwszy krok do miłości bliźniego. Piękna jest nasza wiara chrześcijańska, piękna jest nasza nadzieja nieba i piękna jest nasza miłość, która nie zamyka się na nikogo. Miłość miłosierna ma być żywa, dzięki uczynkom miłosierdzia, szczególnie, że mamy rok jubileuszowy. Na pewno Pan Bóg oczekuje tego od każdego z nas. Najświętsza Maryja Panna i święty Józef razem ze wszystkimi świętymi w niebie pomagają nam, św. Josemaría pomaga nam. ⁃ Bardzo dziękuję za przemiłą i ciekawą rozmowę. Do zobaczenia! Z księdzem Ignacym Soler rozmawiała Magdalena Anna Golon. Tekst autoryzowany.
„Osoby duchowne, konsekrowane i wierni świeccy, którzy się zaszczepili, dają najbardziej przekonujący przykład wszystkim tym, którzy mają jeszcze wątpliwości. Ucieszyłem się, widząc długie kolejki do punktów szczepień” – mówi kapelan szpitalny i krajowy duszpasterz ochrony zdrowia ks. Arkadiusz tekst wywiadu:Łukasz Kasper: Koronawirus nadal zbiera ponure żniwo w naszym kraju. Choć dzięki wprowadzonym restrykcjom sanitarnym jest mniej zakażeń, to ofiar śmiertelnych wcale nie ubywa. Jakie myśli towarzyszą Księdzu w tym czasie jako duszpasterzowi i kapelanowi szpitalnemu?Ks. Arkadiusz Zawistowski: Przede wszystkim współczucie. Współczucie rodzinom, które tracą swoich bliskich, nie mogąc się nawet z nimi pożegnać. Jeden z księży opowiadał mi o jednoczesnym pochówku ciał męża i żony, którzy zmarli na skutek zakażenia koronawirusem. To są bardzo smutne sytuacje. Niedawno w szpitalu, w którym pracuję, rozmawiałem z pewną panią, która straciła mamę. Wspólnie mieszkały, przez wiele lat się nią opiekowała. Gdy dowiedziała się o jej śmierci, dopełniając w szpitalu związanych z tym formalności, przyszła do kaplicy. Była pełna żalu, że nie mogła się z mamą nawet pożegnać – tak szybko przyszła śmierć – ale też dręczyły ją wyrzuty sumienia, że być może inaczej pewne sprawy można było rozwiązać. Potrzebne jest w takim momencie pocieszenie, współczucie i wspólna modlitwa. To jest swego rodzaju lekarstwo dla tych rodzin, którym trzeba towarzyszyć. Tego bólu trzeba wysłuchać. Każdy dramat jest inny. Każdy człowiek inaczej go przeżywa, bo każdy ma inne nie tylko duchowaJak w tej wciąż dramatycznej sytuacji wygląda praca kapelanów szpitalnych?Wiele się zmieniło w naszym codziennym posługiwaniu. Przez ten już ponad rok trwania pandemii dużo się nauczyliśmy. Umiemy inaczej funkcjonować, ale też w tym duszpasterzowaniu jesteśmy bardziej odważni. Nadal jest to bardzo trudne, bo wymaga od nas ciągłej kreatywności. Z moich rozmów z diecezjalnymi duszpasterzami ochrony zdrowia wynika, że pacjenci mają dostęp do posługi sakramentalnej. Kapelani starają się być dyspozycyjni dla pacjentów. Wiadomo, że sami też chorują. Jestem dla nich pełen podziwu, że po zakończeniu choroby wracają do szpitali. Nadal posługują cierpiącym, choć sami muszą walczyć z własnym lękiem czy słabością, bo przecież koronawirus zaburza psychiczną i fizyczną kondycję człowieka tak bardzo, że przez kilka miesięcy dochodzi się do równowagi. Nie jest łatwe od razu po wyzdrowieniu wrócić do pracy i służyć drugiemu mogą się włączać w pomoc medyczną?Wiem o dwóch takich akcjach. Jedna polegała na posłudze zakonników w domach pomocy społecznej. Była to pomoc nie tylko duchowa, ale też pielęgnacyjna. Drugi przykład dotyczy sióstr zakonnych, które jako wolontariuszki poszły do szpitali, pracowały jako pielęgniarki i opiekunki medyczne. Znam siostrę, która posługuje chorym w jednym ze szpitali jako wolontariuszka już ponad na oddziałach covidowychJak przebiega praca duszpasterzy na oddziałach covidowych? Różni się ona od posługi na zwykłych oddziałach?Dziękowaliśmy razem z księdzem biskupem Romualdem Kamińskim, przewodniczącym Zespołu ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia za to, że księża podejmują posługę właśnie na tych oddziałach. Są tacy, którzy robią to w ramach wolontariatu, spędzając tam kilka godzin dziennie. Przechodzą na stronę zakaźną ubrani w kombinezony ochronne, stosują środki dezynfekcji i posługują duchowo chorym. Są dyspozycyjni, odważni i Towarzystwo Opieki Duchowej w Medycynie wyszło z pomysłem stworzenia ogólnopolskiego programu wsparcia społecznego i duchowego dla osób hospitalizowanych z powodu COVID-19 pod nazwą „Bądź przy mnie”. Program polega na umożliwieniu kontaktu telefonicznego z rodzinami i osobą duchowną. Duszpasterze w ramach programu uczestniczą w comiesięcznych webinariach, na których szkolą się w zakresie komunikacji z chorymi i personelem, stosowania środków ochrony indywidualnej oraz poruszania się w reżimie sanitarnym zgodnie z przepisami obowiązującymi w danym szpitalu. To czyni naszą posługę bardziej efektywną. Chodzi też o to, aby dbać o dobrą jakość współpracy kapelana ze środowiskiem medycznym i dyrekcją szpitala. Kapelan może być partnerem w kontaktach z pacjentami, bo jest im znany i może zgłaszać ich potrzeby, dlatego jego pomoc jest niezwykle istotna i przyjęli szczepionkiCzy na oddziałach covidowych kontakt między chorymi a kapłanami jest utrudniony?Nie słyszałem o tym, a i kapelani nie zgłaszali mi takich sytuacji. Wręcz przeciwnie, mówili, że personel medyczny bardzo im ułatwia ten kontakt, a przy tym pomaga, np. w zakładaniu odzieży ochrony osobistej. Wskazuje nawet konkretnych pacjentów, których warto byłoby szpitalni mieli być szczepieni w grupie personelu pomocniczego dla pracowników ochrony zdrowia. Czy tak się rzeczywiście stało?Będąc zatrudnionymi w szpitalu, jesteśmy traktowani jako tzw. grupa zero [ osoby należące do personelu medycznego, personelu niemedycznego i pomocniczego – red.], czyli tak jak administracja i personel pomocniczy mieliśmy możliwość przyjęcia szczepionki. Kapelani, którzy się zgłosili, zostali już też już się zaszczepił? Można wiedzieć, jaką szczepionką?Pfizerem, bo ta szczepionka była jako pierwsza podawana personelowi medycznemu.„Nie wyjdziemy z tej pandemii, jeśli się nie zaszczepimy”Pytam o to, bo w niedawnym stanowisku przewodniczący Zespołu Ekspertów KEP ds. Bioetycznych stwierdził, że stosowanie innych szczepionek – firm AstraZeneca i Johnson&Johnson – budzi poważny sprzeciw moralny. Później sprecyzował, że ze wszystkich dostępnych obecnie w Polsce szczepionek można korzystać, choć produkcja niektórych z nich budzi zastrzeżenia chciałbym tego komentować. Mogę powiedzieć tylko tyle, że jest zainteresowanie szczepieniami. Ludzie dopytują się o nie. Są też osoby nieufne, ale w zwyczajnej, prostej rozmowie można im to wytłumaczyć i zachęcić do przyjęcia szczepionki. Ja to praktykuję. Wysłuchuję różnych obiekcji, ale mówię: „Nie wyjdziemy z tej pandemii, jeśli się nie zaszczepimy”. Trzeba wierzyć, że to nam pomoże. Natomiast są tacy, którym sumienie nie pozwala na to, aby się zaszczepić, należy to uszanować. Nikogo na siłę nie przekonuję. Wiem, jak akcja szczepień bardzo pomogła w naszym szpitalu, jak uspokoiła atmosferę wśród personelu medycznego. Jest dzięki temu większe bezpieczeństwo epidemiczne, możemy lepiej pomagać ludziom jednak zdarzają się też kapłani poddający w wątpliwość zasadność szczepienia się…Nie komentuję tego. Posługując na co dzień w szpitalu, dostrzegam różnicę między sytuacją sprzed kilku miesięcy a obecną, kiedy ruszyła akcja szczepień. Widzę, jak szczepionka, którą jako pracownicy przyjęliśmy, bardzo zwiększyła poczucie bezpieczeństwa epidemicznego pracowników i pacjentów zachęca do szczepieńJak Kościół, dysponując swoim autorytetem społecznym, może przekonywać do szczepień? Prawie połowa Polaków deklaruje, że nie przyjmie Kościoła już się w to włączyła. Osoby duchowne, konsekrowane i wierni świeccy, którzy się zaszczepili, dają najbardziej przekonujący przykład wszystkim tym, którzy mają jeszcze wątpliwości. Bardzo dobrą promocją szczepień są też wszystkie apele kierowane do wiernych, jeśli są sformułowane w pozytywnym tonie. Niedawno pewien starszy schorowany kapłan, którego odwiedziłem, zaskoczył mnie informacją, że jest już zaszczepiony. „Tak, skoro mówią, że trzeba się zaszczepić, to należy to zrobić” – powiedział. Panie redaktorze, pan też mi powiedział przed naszą rozmową, że jest już po kilka dni temu przyjąłem pierwszą dawkę. Na miejscu było dużo osób w moim wieku, większość przyszła wcześniej, niejako zniecierpliwiona, aby jak najszybciej się zaszczepić i w poczuciu dobra wspólnego przezwyciężyć tę trwającą już ponad rok właśnie trzeba postępować. Mniej mówić, a bardziej pokazywać to w życiowym kontekście. Podpowiadać jeden drugiemu i zachęcać się wzajemnie. Ucieszyłem się, kilkakrotnie widząc długie kolejki do punktów szczepień. „Tak trzeba” – się modlić do Pana BogaTrzeba natomiast wspierać tych, którzy nie radzą sobie w tym komunikacyjnym chaosie w sprawie szczepień, są cyfrowo wykluczeni lub jest ludzi zagubionych, choć nie tylko w tej kwestii i nie tylko starszych. Trzeba im pomagać, dzwonić w ich imieniu, czasem nawet zaprowadzić do punktu ks. Arkadiusz Zawistowski, krajowy duszpasterz ochrony zdrowia, zachęca do szczepienia się przeciwko COVID-19?Tak, jak najbardziej. Żyjemy bowiem z nadzieją, pamiętając przy tym o nadprzyrodzonych środkach pomocy. Trzeba się modlić do Pana Boga, bo On tę pandemię może zatrzymać, ale też rozum ludzki ma swoje rozeznanie i trzeba go słuchać.
Rozmowa z ks. Kazimierzem Matwiejukiem, liturgistą. Ostatnie wydarzenia na świecie, także w Polsce, związane z epidemią koronawirusa stworzyły zupełnie nową sytuację również w życiu Kościoła. Władze państwowe uznały, że dla zabezpieczenia przed rozprzestrzenianiem się choroby potrzebne są radykalne środki, ograniczenie liczby uczestników Mszy św. do 50 osób. Biskupi postanowili, aby do odwołania zawiesić wspólnotowe celebracje nabożeństw okresu wielkopostnego, także rekolekcje. Ta sytuacja dla ludzi wierzących jest czasem szczególnej troski o sprawy bliźnich nie tylko z najbliższego otoczenia, ale w wymiarze globalnym. Ludzie wierzący nie tracą nadziei, wręcz przeciwnie - starają się zrozumieć ten znak czasu jako wezwanie do nawrócenia i odbudowania właściwej hierarchii wartości, która będzie odzwierciedleniem obiektywnego porządku świata ukształtowanego według woli Stwórcy. Pragną trwać w zjednoczeniu z Chrystusem przez modlitwę, czyny miłosierdzia, a nade wszystko komunię duchową. Na czym ona polega i kto ją może przyjmować? Przypomnijmy: Komunia św. to przyjmowanie Ciała i Krwi Jezusa pod postaciami chleba i wina. Taką możliwość dał sam Chrystus, ustanawiając w Wieczerniku sakramentalny obrzęd swojej ofiary krzyżowej, która dopełniła się Jego zmartwychwstaniem. Od Ostatniej Wieczerzy kapłani na polecenia Jezusa sprawują bezkrwawy obrzęd Jego ofiary - celebrują Mszę św. Jej istotnym elementem jest obrzęd komunijny. Wierni uczestniczący w celebracji Eucharystii przystępują do stołu Pańskiego, pożywają Ciało i Krew zmartwychwstałego Chrystusa, obecnego pod postaciami konsekrowanego chleba i wina. Chrystus jako żywy Zbawiciel jest obecny pod każdą z tych postaci i pod każdą ich cząstką. Dlatego do Komunii św. wystarczy jedna postać. Komunia pod obiema postaciami nie jest pełniejszym sposobem zjednoczenia się z Chrystusem, ale pełnym znakiem uczty ofiarnej. Natomiast komunia duchowa jest praktyką pobożnościową. Polega na zjednoczeniu z Chrystusem przez wiarę i miłość. Praktykujący komunię duchową ma wzbudzić w swoim sercu gorące pragnienie zjednoczenia się z Jezusem. To pragnienie jest wyrazem miłości do Jezusa i bycia z Nim w jedności. Dokonuje się ono w klimacie wiary w Jego realną obecność w Eucharystii. Tej wierze towarzyszy świadomość daru, jakim jest Komunia, i pragnienie częstego Jej przyjmowania. W jaki sposób przyjmujemy komunię duchową? Gorące pragnienie przyjęcia komunii duchowej to nade wszystko akt rozumu i woli. Temu pragnieniu zwykle towarzyszą uczucia czy emocje, chociaż nie są one konieczne. Sposób przyjęcia komunii duchowej jest bardzo prosty. Może mieć formę krótkiej modlitwy czy wręcz aktu strzelistego: „Wierzę, Jezu, że jesteś rzeczywiście obecny w Eucharystii. Kocham Cię! Żałuję za grzechy, którymi Cię obraziłem. Przyjdź do mojego serca, oddaję Ci się cały! Nie pozwól mi nigdy odłączyć się od Ciebie!”. Praktykowanie komunii duchowej jest aktem duchowym spełnianym, gdy zjednoczenie sakramentalne z Chrystusem stało się niemożliwe. Nie zawsze bowiem można przystąpić do komunii sakramentalnej, ale zawsze i w każdej chwili można przyjąć komunię duchową. Jeśli komunię duchową przyjmują oglądający transmisję Mszy św., wtedy akt wiary i miłości uczyniony w czasie trwania mszalnych obrzędów komunijnych jest wystarczający. Natomiast jeśli takie pragnienie wzbudzamy poza transmisją, można to uczynić aktem wiary, pragnieniem zjednoczenia z Chrystusem i aktem żalu, np. w formie spowiedzi powszechnej lub „Panie, zmiłuj się nami, Chryste, zmiłuj się nad nami, Panie, zmiłuj się nad nami” albo „Baranku Boży…”. Należy pamiętać, że komunia duchowa jest aktem bardzo krótkim, chociaż o bardzo intensywnym pragnieniu zjednoczenia się ze Chrystusem. Komunię duchową winni praktykować ci, którzy obecnie przeżywają okres kwarantanny w związku z epidemią koronawirusa. Mogą ją z duchową korzyścią przyjmować chorzy, pielęgnujący ich, uwięzieni czy niemogący z innych względów uczestniczyć w celebracji Eucharystii. Komunię duchową można praktykować wielokrotnie w ciągu dnia. Ona winna prowadzić do Komunii św. sakramentalnej. Biskupi polecili, aby wiernym podawać Komunię św. „na rękę”. Skąd ta praktyka? Ona sięga Wieczernika. Jezus podawał uczniom chleb i zachęcał do spożywania: „Bierzcie i jedźcie, to jest bowiem Ciało moje, które za was będzie wydane”, podając kielich z konsekrowanym winem, zachęcał: „Bierzcie i pijcie, to jest moja Krew, która za was i za wielu będzie wylana”. W starożytności diakon kładł Chleb Eucharystyczny na rękę, drugi zaś podawał wiernym kielich z Krwią Chrystusa. Św. Cyryl Jerozolimski (+386) w piątej katechezie mistagogicznej tak uczył neofitów: „Podchodząc (do Komunii) nie wyciągaj płasko ręki i nie rozłączaj palców. Podstaw dłoń lewą pod prawą, niby tron, gdyż masz przyjąć Króla; do wklęsłej dłoni przyjmij Ciało Chrystusa i powiedz: Amen. Kiedy już spożyłeś Ciało Chrystusowe, przystąp do kielicha Krwi. Nie wyciągaj tu rąk, lecz skłoń się ze czcią, mówiąc w hołdzie: Amen. Uświęć się przez to przyjęcie Krwi Chrystusowej. Kiedy twe wargi są jeszcze wilgotne, dotknij je rękami i uświęć nimi oczy, czoło i inne zmysły. Następnie zatrzymaj się na modlitwie, dziękując Bogu za to, że tak wielkimi zaszczycił cię tajemnicami”. Jak ma się to dokonywać współcześnie? Obecnie, na mocy wskazań Episkopatu z 2005 r., „Zaleca się procesyjne podchodzenie do przyjęcia Komunii Świętej (zob. OWMR 44, 86 i 160). Ciało Pana jest bowiem pokarmem na drodze do życia wiecznego. Komunię Świętą można przyjąć w postawie klęczącej lub stojącej. Postawę stojącą należy zachować zawsze, gdy Komunii Świętej udziela się pod obiema postaciami. Wierni przyjmujący Ciało Pańskie w postawie stojącej wykonują wcześniej skłon ciała lub przyklękają na jedno kolano. (…) Komunii Świętej udziela się przez podanie Hostii wprost do ust. Jeżeli jednak ktoś prosi o Komunię na rękę przez gest wyciągniętych dłoni, należy mu w taki sposób jej udzielić. Przyjmujący winien spożyć Ciało Pańskie wobec szafarza. Wierni przystępujący do Komunii świętej nie mogą sami brać konsekrowanego Chleba ani Kielicha Krwi Pańskiej (zob. OWMR 160). Nie wolno im też podawać na rękę Hostii zanurzonej we Krwi Pańskiej”. Wierni winni zatem ułożyć lekko wklęsłą lewą dłoń pod prawą i przyjąć Najświętszą Hostię. Następnie prawą ręką przenieść Hostię do ust i spożyć Ją wobec szafarza komunijnego. Jesteśmy zachęcani obecnie do śpiewania pieśni błagalnej „Święty Boże, Święty Mocny” - okazało się nagle, że prośba o ochronę przed „powietrzem” jest ciągle aktualna. Jakie znaczenie ma taka forma modlitwy? W obliczu niebezpieczeństwa epidemii rozprzestrzeniania się koronawirusa świadomi, że wobec tego zagrożenia jesteśmy bezsilni, przyzywamy pomocy Najświętszego Boga. Śpiew suplikacji zawsze towarzyszył wiernym w sytuacjach trudnych. Odwołanie się do miłosiernego Boga i współpraca z Jego łaską, także współdziałanie ze służbami sanitarnymi stanowią szansę owocnego przeżycia panującej epidemii. Jednak nie na zasadzie „jak trwoga, to do Boga”, ale raczej jako wyraz ufnego zawierzenia siebie i innych Bogu, który przez Chrystusa zapewnia, że o cokolwiek Go poprosimy, otrzymamy. Nasza modlitwa winna być utrzymana w duchu słów: nie moja, ale Twoja wola, Panie Boże, niech się stanie. Czy wystawienie w oknie - wzorem naszych przodków - wizerunku Najświętszej Maryi Panny albo Jezusa ochroni nasze rodziny przed koronawirusem? Owszem, ale obrazu nie można traktować jako talizmanu. On jest wyrazem naszej wiary i ufności w opatrzność Bożą, także przywoływaniem wstawiennictwa Matki Najświętszej. Przeżywany trudny czas jest, ostatecznie, doświadczeniem, które opatrzność Boża na świat dopuszcza, aby ludzie uznali swoją samoniewystarczalność i odbudowali - czasem zupełnie zniszczone - relacje z Bogiem, który jest ostatecznym celem człowieka. Jest to czas ludzkiej solidarności oraz sprawdzian chrześcijańskiej wiary i miłości bliźniego. Dziękuję za rozmowę. Echo Katolickie 12/2020 opr. ac/ac
Nie brakuje mi „kobiecości”, brakuje mi kobiety. Ten „brak” wpisany jest w wybór, którego dokonałem – mówił o. Jan Andrzej Kłoczowski w 2007 roku. Rozmowa ukazała się w miesięczniku „Więź” nr 6/2007. Anna Karoń-Ostrowska: Doświadczenie bliskości, związki przyjaźni czy miłości wpisane są w definicję kondycji ludzkiej. Trudno mówić o byciu pełnym człowiekiem bez nich. Jednak w środowisku duchownych temat ten jest w zasadzie tematem tabu. Bardzo rzadko można spotkać księdza, zakonnika, czy siostrę zakonną, którzy otwarcie przyznaliby się do tego, że byli zakochani, przeżywali miłość do osoby drugiej płci. Dlaczego tak jest? Przecież Bóg stworzył nas mężczyzną i kobietą, i tak naprawdę trudno jest pomyśleć o jednym bez drugiego? Jan Andrzej Kłoczowski OP: Trzeba tu zacząć od spraw fundamentalnych dla chrześcijaństwa. Nie można powiedzieć, że Jezus nie był człowiekiem, który kochał. Można się zdecydowanie dystansować od „romansów” ewangelicznych, które próbują opisywać związek miłosny między Jezusem a Marią Magdaleną, ale przecież Ewangelia jest pełna opisów relacji miłości i przyjaźni Jezusa z różnymi ludźmi. Jest tekst, który mówi o tym, że Jezus „spojrzał z miłością” na cudzołożną kobietę, którą Mu przyprowadzili faryzeusze. Z miłością patrzył też na inne kobiety, rozumiał ich dramaty, towarzyszył im, a one towarzyszyły Jemu. Mamy tu wspaniały przykład Marii Magdaleny obecnej pod krzyżem, której – jako pierwszej – objawił potem tajemnicę Zmartwychwstania. Jednak mimo tych związków Jezus idzie przez życie samotnie. Właściwie, dlaczego? – To jest zasadnicze pytanie. Dlaczego Jezus mówi, że tylko niektórym dane jest zrozumieć, że mają być bezżenni dla Królestwa Niebieskiego, mimo że wiadomo, iż część apostołów była żonata? To było wielkie wyzwanie dla chrześcijan od początku – od samego początku, bo dotyczyło to już pierwszych gmin chrześcijańskich, które wobec tego stwierdzenia Jezusa musiały stanąć, musiały się nad nim zastanawiać. Co znaczy owa wyłączność dla Królestwa Niebieskiego? Głębokiego sensu nabrało to w III-IV wieku, gdy powstała pierwsza wspólnota pustelników egipskich, którzy samotnie szli na pustynię, żeby zmagać się ze złem. Decydowali się na życie pustelnicze, bo wierzyli, że właśnie tam mieszka zło i chcieli stanąć do walki z nim twarzą w twarz, w pierwszym szeregu. Kiedy wybiera się taką drogę, trudno brać jeszcze odpowiedzialność za drugą osobę w małżeństwie. Jest to szczególne powołanie, które wymaga wielkiej duchowej koncentracji i jest poza tym bardzo ryzykowne. Idzie się na wojnę, w której łatwo polec albo wpaść w potężne duchowe tarapaty. Tu niczego nie da się przewidzieć i nie ma tu miejsca na inne zaangażowania. Jednak życie pustelnicze jest szczególnym rodzajem powołania i na pewno nie jest ono udziałem każdego księdza, czy nawet zakonnika. – Przywołałem przykład pustelników po to, żeby lepiej udało się nam zrozumieć, czym jest, czym ma być „samotność dla Królestwa”, dlaczego wymaga ona wyłączności, pewnego oddzielenia od zwykłego, codziennego życia małżeństwa i rodziny. Pan Michał Wołodyjowski, kiedy ruszał do bitwy, też nie brał ze sobą Basi. Człowiek nie może żyć bez przyjaźni i miłości. Ksiądz również – jeśli chce kształtować i rozwijać swe człowieczeństwo Ale wiedział, że ona jest i czeka na niego. A my mówimy o sytuacji, kiedy programowo żadnej Basi być nie powinno… – Tak, ale mam wrażenie, że zawężasz problem. Człowiek nie ogranicza się jedynie do sfery swojej seksualności i nie ona decyduje o jego człowieczeństwie. Bierzmy pod uwagę całość, a więc obok seksualności także wymiar psychiczny i duchowy. Kiedy mówimy o samotności tak zwanego celibatariusza, mamy na myśli przede wszystkim tę pierwszą sferę. Słusznie powiedziałaś na początku, że człowiek nie może żyć bez przyjaźni i miłości. Ksiądz również – jeśli chce kształtować i rozwijać swe człowieczeństwo. Nawet na pustyni obok mnichów dość szybko pojawiły się mniszki, większość męskich zgromadzeń zakonnych ma swe żeńskie odpowiedniki. Z czego, jak nie z przyjaźni, czy może nawet miłości one się rodziły? Czym zatem może być taka przyjaźń czy miłość? Zupełnie inaczej wygląda przyjaźń między mężczyznami, inaczej między kobietami. Od zawsze trwają spory, czy jest możliwa przyjaźń między kobietą a mężczyzną. A czy jest możliwa przyjaźń księdza i kobiety? – Męska przyjaźń jest, jak wiadomo, „szorstka”. Faceci rozmawiają o swoich wspólnych zainteresowaniach, o tym, co lubią razem robić. Jak przyjaźnią się kobiety między sobą – tego nie wiem. Natomiast na pewno istotą wszelkiej przyjaźni jest radość z bycia razem, przyjemność ze wspólnie spędzanego czasu, jakieś bycie sobą wobec siebie nawzajem, poczucie wzajemnego rozumienia i potwierdzania. Takie doświadczenie przyjaźni daje bycie we wspólnocie, to, że razem pracujemy, odpoczywamy, modlimy się, że łączy nas jakaś wspólna droga, że porozumiewamy się na podobnej duchowej płaszczyźnie. Oczywiście, nie z każdym współbratem w zakonie można się zaprzyjaźnić, wspólnota w tym sensie przypomina rodzinę, której się nie wybiera, a którą się po prostu ma. Jednak nawet we wspólnocie zakonnej przyjaźnie są możliwe – zapewniam cię. Łączą mnie również związki serdecznej, wieloletniej przyjaźni z mężczyznami świeckimi, z ich żonami, z całymi rodzinami. Nie wyobrażam sobie bez nich życia. Jednak to bardzo męski świat. Czy nie brakuje Ci w nim wymiaru kobiecości – tego wszystkiego, co kobiecość wnosi w męski świat, na wszystkich poziomach? – Powiedzmy wprost: nie brakuje mi „kobiecości”, brakuje mi kobiety. Oczywiście, że tak. Nie zamierzam tego ukrywać. Ten „brak” wpisany jest w wybór, którego dokonałem, wstępując do Zakonu Dominikanów. Byłem świadomy tego, z czego rezygnuję i wiedziałem, dlaczego rezygnuję, choć nie zmienia to faktu, że wielokrotnie boleśnie odczuwałem ten „brak”. Mówię teraz o wymiarze seksualności, ale przecież w innych wymiarach jest możliwa bliska relacja z kobietami. Nie demonizujmy problemu. Wiem, czym jest przyjaźń z kobietą, doświadczam jej. Czym zatem może być przyjaźń kobiety i księdza, skoro uważasz, że jest możliwa? – Oczywiście, że jest możliwa i Ty wiesz o tym równie dobrze, jak ja. Jest tym samym, czym może być moja przyjaźń z mężczyzną, czyli głębokim porozumieniem, wzajemną akceptacją, dzieleniem się myślami i przeżyciami, przyjemnością wspólnie spędzanego czasu, poczuciem psychicznej i duchowej bliskości. Jednak w przyjaźni księdza z kobietą jest coś, co nie zdarza się w przyjaźni z mężczyzną. W męskich przyjaźniach jakoś prężymy muskuły, pokazujemy sobie nawzajem, jak sobie dobrze radzimy, jacy jesteśmy silni, nawet, jeśli dotyczy to naszej duchowości. W relacji z kobietą, w naprawdę bliskiej relacji, mężczyzna może odsłonić swoją bezbronność… Kobiecie też w takiej relacji czasem udaje się odsłonić bezbronność, ale przecież to wymaga wielkiej – o paradoksie! – odwagi i zaufania, że zostanie się dobrze zrozumianym, że nasz problem nie zostanie zbagatelizowany, zlekceważony. – Tak, ale tę zdolność „wczucia się”, mówiąc językiem fenomenologów, ma właśnie kobieta. Niezbyt często zdarza się to mężczyźnie. Dlatego możliwość przyjaźni z kobietą jest tak cenna. Oczywiście, wymaga to odwagi z obu stron, ale warto ją podjąć. Poza odwagą potrzebna jest tu pewna duchowa przejrzystość, czyli wzajemne potwierdzenie, że wiemy, kim jesteśmy i skąd przychodzimy, że nie jesteśmy „dla siebie” w wymiarze płci, seksu. Takie poczucie daje możliwość otwarcia się, zaufania. Zobaczyłem kiedyś na ulicy biegnące dziecko i pomyślałem, że nigdy nie będzie do mnie biegło moje własne dziecko. Wtedy powiedziałem Jezusowi: „Aż tak wiele żądasz? Tak bardzo wiele?” Z taką przejrzystością łączy się też zachwyt. Doceniam kobiece piękno, jestem przecież historykiem sztuki… Z wielką przyjemnością patrzę na piękną kobietę. Z uznaniem patrzę też na mężczyzn, moich przyjaciół, którzy przedstawiają mi swoje narzeczone. Potrafię, jako mężczyzna, docenić ich wybór. Dokonuje się to w wolności. Cieszę się, że dokonali doskonałego wyboru. Rosną w moich oczach, że udało się im zdobyć wspaniałe kobiety, że one właśnie ich wybrały. Myślę sobie – gratuluję ci, chłopie…. Mówimy o przyjaźni z kobietą. A miłość? Kiedyś ks. Tadeusz Fedorowicz, który i Tobie był bardzo bliski, powiedział mi: „Wiele razy się kochałem w różnych kobietach, ale nigdy żadnej z nich nie powiedziałem, że ją kocham”. Wtedy wydawało mi się to oczywiste, ale dziś coraz częściej myślę, że taka postawa, częsta i typowa chyba dla księży, nie jest do końca fair – wobec kobiety… – No a jak inaczej? Przecież nie mogę wziąć za nią odpowiedzialności, nie mam nic do zaproponowania kobiecie, w której się zakochałem, nie mogę dzielić z nią życia, więc co mogę zrobić? Moja uczciwość powinna polegać na tym, że nie wciągam jej w związek, który jest niemożliwy, który skazuje na cierpienie. Poza tym trzeba odróżnić zakochanie, zauroczenie, fascynację od prawdziwej miłości. Załóżmy zatem, że to jest miłość, prawdziwa, głęboka miłość. Nie mówimy o zakochaniu, które mija dość szybko, nie mówimy o pożądaniu, którego jedyną potrzebą jest zaspokojenie seksualne. O tym wiele już napisano w kolorowych magazynach i telewizja pokazywała nam ostatnio zarówno wielu księży uwiedzionych przez kobiety, jak i wiele kobiet uwiedzionych przez księży. Ten temat został omówiony bardzo szeroko, wzbudził wielorakie emocje i dyskusje. Chciałabym cię spytać o miłość, która się zdarza, która w swej wspaniałomyślności szanuje celibat i tego, kto go świadomie wybrał, ale jest poczuciem, że ten drugi jest cząstką mnie, że go rozumiem, że chcę z nim być, towarzyszyć mu w życiu… Co robić z taką miłością? – Pogłębiać ją, odważyć się wejść w to doświadczenie ze świadomością, że idzie się po linie nad przepaścią. Taki związek jest możliwy, choć bardzo trudny i na pewno wymagający wielkiej dojrzałości z obu stron. Mówimy tu o duchowych Himalajach. Tylko wielki śmiałek odważy się wyruszyć na wspinaczkę… Obie strony ryzykują wszystko. Ale jeśli obie się na to zgodzą, jest to możliwe. Co to jednak znaczy dla celibatariusza? Oznacza to wziąć odpowiedzialność za kobietę, którą kocham, ale z którą nie mogę dzielić codzienności. Nie będzie mnie w różnych trudnych dla niej chwilach, bo muszę być gdzie indziej, muszę być przy tych, których wybrałem wcześniejszym wyborem, przy moich współbraciach, przy ludziach, których spowiadam, którym towarzyszę w duchowej wędrówce ku Bogu. Skazuję kobietę, która kocham, na samotność, podobną do mojej samotności, ale jednak nie konsekrowaną. Chyba że zdecyduje się ona na drogę równoległą do mojej, ale tu już wchodzimy w doświadczenia miłości mistycznej. Wyobrażam sobie, że takie związki duchowej miłości łączyły Franciszka i Klarę, Jana od Krzyża i Teresę z Avili. Były to miłości, których podstawowym punktem odniesienia był Bóg, a nie oni wzajemnie dla siebie. Jeśli nie mogę drugiej osobie, właśnie kobiecie, dać tego, co jest dla mnie najważniejsze – czyli Boga – to co mogę jej dać? Możesz jej dać miłość, to nie jest mało… – Trzeba wtedy zaufać, że to wystarcza czy może wystarczyć. Ja mam jakieś wybrane moje wszystko, ona ma moją miłość, ale nie całego mnie, jak w małżeństwie. Nie mogę dać jej domu, dać jej dziecka… Nie możesz też sam mieć dziecka. Czy ten brak zrealizowania się w doświadczeniu ojcostwa jest bardzo trudny? – Tak, bardzo. Chyba nawet to jest trudniejsze niż brak kobiety. Pamiętam, że w wieku mniej więcej trzydziestu lat zobaczyłem gdzieś na ulicy biegnące dziecko i pomyślałem, że nigdy nie będzie do mnie biegło moje własne dziecko. Wtedy powiedziałem Jezusowi: „Aż tak wiele żądasz? Tak bardzo wiele?”… I jaką znalazłeś odpowiedź na to pytanie? Duchowe ojcostwo? Rozumiem to doświadczenie jakby z drugiej strony, bo obok rodzonego ojca był przy mnie ktoś, kto może lepiej i pełniej mnie rozumiał. Chyba większość tego, co wiem o relacji ojca i córki, zrozumiałam dzięki niemu. – Tak, ja też miałem dwóch ojców – obok mojego kochanego ojca rodzonego drugim jest o. Joachim Badeni. A moje własne relacje? No cóż, o dzieciach, które przychodzą razem z rodzicami na niedzielne „dwunastki”, powiadają, że to „wnuki Kłocza”… Ojcostwo stoi zawsze u początku życia i polega na trosce o jego dojrzałość. Dotyczy to także życia duchowego. Takie ojcostwo to wielkie zadanie dla mojej odpowiedzialności jako duchownego. Przeżywam różne trudności, więc zdaję sobie sprawę, jak sprawa ta jest ważna dla moich współbraci, ale i jak jest trudna. Czasami wolimy uciekać w administrację, naukowość, publicystykę, czy ja wiem w co jeszcze…? A powołanie do ojcostwa to jedno z pierwszych zadań stojących przed posługą duchownego. Jan Andrzej Kłoczowski OP – ur. 1937 r., dominikanin, prof. dr hab. filozofii, kierownik Katedry Filozofii Religji Wydziału Filozoficznego PAT w Krakowie, wykładowca w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Ojców Dominikanów. Autor licznych artykułów i książek. Rozmowa ukazała się w miesięczniku „Więź” nr 6/2007.
rozmowa duchowa z księdzem